Podwyżki dla budżetówki: fakty i mity (część 2)
Kilkanaście dni temu byłam gościem w audycji „Ekonomia Kapitał Gospodarka”, którą na antenie TOK FM, prowadził redaktor Pan Tomasz Setta. Dwa główne tematy rozmowy to wysokość płacy minimalnej i podwyżki dla budżetówki w 2025 roku. Ta rozmowa zainspirowała mnie do napisania drugiego odcinka cyklu pt. „Podwyżki dla budżetówki: fakty i mity”. Dlaczego?
Nici z podwyżek … bo grozi nam procedura nadmiernego deficytu.
Zacznijmy od tego czym ta procedura jest. Otóż, unijna procedura nadmiernego deficytu zostaje uruchamiana na wniosek Komisji Europejskiej w momencie, w którym w danym kraju członkowskim UE deficyt przekroczył 3 proc. PKB lub dług jest wyższy niż 60 proc. PKB.
Fortel z nadmiernym deficytem, a więc i nieposkromioną potrzebą zaciskania pasa w przyszłości zastosował wobec mnie wspomniany powyżej redaktor Setta. Zgodnie z tym fortelem, generalnie, budżetówka powinna mieć świadomość, że idą chude czasy i nie ma co liczyć na podwyżki. A kto liczy na podwyżki ten liczyć nie umie, jest nieodpowiedzialny i nie rozumie, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Nie urodziłam się wczoraj, pamiętam doskonale narodziny prekariatu, umowy o dzieło dla pań sprzątających za kilka złotych brutto za godzinę, które niosły na sobie bohaterskie brzemię walki z kryzysem oraz o status zielonej wyspy na gospodarczej mapie Europy. I choć świeciliśmy się na zielono to ostatecznie ludzie mieli dość i poszli głosować na PiS, który lekką ręką wyhodował sobie drugi budżet. I tak oto według FOR-u, w 2023 roku wydano poza budżetem 465 …miliardów złotych.
Co łączy te dwie epoki? Ani za rządów PO – PSL, ani za rządów Zjednoczonej Prawicy nie zadbano o płace w budżetówce. Mamy więc przynajmniej 17 lat zaniechań, podczas których wydano niewyobrażalne pieniądze poza budżetem, a do 2023 roku na świadczenie 500 plus wydano 223 miliardy złotych. Nikt nie ma wątpliwości, że w szczególności, przez ostatnie 8 lat, opieszały i reaktywny tryb w jakim były podnoszone wynagrodzenia przez państwo polskie wynikało z określonej akcentacji i silnego powiązania pomiędzy alokacją środków, a korzyściami czysto politycznymi. Notabene, w żadnym z kluczowych obszarów aktywności państwa polskiego nie przeprowadzono reform o charakterze systemowym. Nie dokonano żadnego, realnego, systemowego postępu ws. systemu ochrony zdrowia, systemu emerytalnego, podatkowego (Polski Ład przejdzie zapewne do historii jako jedna z najbardziej spektakularnie nieudanych rewolucji podatkowych na świecie), polityki migracyjnej i tak dalej. Stosowano wyłącznie doraźne, cholernie kosztowne rozwiązania – takie, z których można było uczynić marketingowy spin.
I gdy dziś czytamy, że brakuje 20 miliardów złotych z podatku VAT, że tegoroczny budżet się nie spina, instytucje europejskie szykują dla polskiego rządu szereg zaleceń dotyczących ograniczenia wydatków – kiedy dowiadujemy się o nadchodzących zmianach ws. stabilizującej reguły wydatkowej i w końcu, że z rzekomo powyższych powodów państwowa sfera budżetowa nie otrzyma w przyszłym roku realnej podwyżki to warto sobie zadać pytanie o to jakim pracodawcą jest państwo polskie?
Proces konsolidacji finansów publicznych nie może być antypracowniczą spekulacją. W przypadku płac w budżetówce to nie tylko niesprawiedliwe, frustrujące ale przede wszystkim – absolutnie nierozsądne. Te 4,1% podwyżki to jest dopełnienie tryptyku kar, które namalowały wszystkie ekipy rządowe od 2007 roku. Najpierw, zasłaniając się kryzysem finansowym, potem przekształcając państwo w partyjny folwark a teraz, próbując wymieść pracowników budżetówki razem z resztkami po tymże folwarku.